Logo OCSK Postoj

Oddolne Centrum
Społeczno Kulturalne „Postój”

Przestrzeń bezpieczna i wolna od alkoholu oraz środków odurzających.
Kontakt: ocsk-postoj@riseup.net
Wrocław, ul. Metalowców 59 B


Oświadczenie Amelii i Kacpra o tym dlaczego nie są dłużej częścią Polskiego ruchu anarchistycznego.


SKRÓT:

Opowiadamy o sytuacji konfliktu wokół projektu niebezpiecznej długotrwałej akcji bezpośredniej w której braliśmy udział. Dopiero dwa lata po niej, mimo trwających w tym czasie ataków i oszczerstw. Bo jedno z nas było zagrożone więzieniem poddane sankcją karnym za rzekomy atak na policjanta. Dopiero po uniewinnieniu mogliśmy zacząć się bronić a nie chować głowę w piasek i przyjmować ataki w nadziei że pomawiający nie będą zeznawać przeciwko niemu w sądzie, czym nam grozili.

Próbowaliśmy rozwiązać go poprzez mediację czy inny proces naprawczy ale osoby z drugiej strony konfliktu od samego początku odmawiają. Kacper opisuje swoje krzywdzące zachowania, za które został określony „przemocowym” co zostało potraktowane jako   usprawidliwienie   okradnięcia   nas   z   niezbędnych   przedmiotów   (1500-3000   zł), złamania umów solidarności, grożenia fałszywymi zeznaniami, publicznymi i prywatnymi pomówieniami. To problem, który nie dotyka tylko nas – również grupy które współtworzymy odczuwają jego skutki. Patriarchalnym zwyczajem Amelia była równie krzywdzona, mimo że nie postawiono jej żadnych zarzutów innych niż bycie z Kacprem, jednocześnie też pomijana i traktowana jako cień. Podsumowujemy to i opisujemy dlaczego nie jesteśmy już częścią ruchu anarchistycznego w Polsce i nie chcemy mieć z nim nic wspólnego. 

TEKST AMELII:

Piszę dopiero teraz, mimo iż całkowicie wcofałam się z ruchu anarchistycznego już 2 lata temu, ponieważ sytuacja dotycząca akcji bezpośredniej, która miała miejsce 3 lata temu totalnie rozjebała mnie psychicznie i dopiero po 2 latach sesji terapeutycznych, leczeniu, rozmowach z partnerem i bliskimi jestem w stanie się w to zagłębiać bez mocnej reakcji traumatycznej.

Część z was pewnie kojarzy ten konflikt, albo i nie bo tak jak większość takich stuacji została zamieciona pod dywan, bo po co się przjemować ”prywatami”. Sytuacja ta zostałaby konfliktem wewnętrznym, poprostu pomiędzy grupą ludzi, która się nie dogadała. Natomiast osoby, które odeszły z kolektywu o którym mowa (m.in osoby z wydawnictwa Nieczytelne) zaczęły po odejściu jakiegoś rodzaju obławę przepełnioną nienawiścią, pomówieniami i namawianiem do wykluczania oraz do tego, żeby nie pomagać miejscu, którego dotyczyła akcja bezpośrednia, ponieważ mój partner to uwaga cytuję ”cis hetero przemocowy typ” (pominę całą sprawę dotyczącą tego jak krzywdzące jest przyrównywanie czyjejś orientacj seksualnej i samego faktu męskiej socjlizacji do przemocy, tylko dlatego, że komuś to pasuje do jego historii). Rozumiem, że w emocjach można zrobić coś takiego, że kogoś poniesie, jednak te pomówienia trwają do teraz. Odczuwam skutki tego praktycznie codziennie od kiedy to się zaczęło. A kim ja jestem w tej historii? Otuż nikim, duchem. Moim największym przewinieniem jest to, że jestem osobą partnerską człowieka, który jest w ich opinii przemocowym potworem. I to jest podstawa, żeby mnie wykluczyć, najpierw powoli, milknąc gdy wchodzę do pomieszczenia, spotykając się bezemne. A potem callout w którym nie istneje, ale dotyczy miejsca, w którym mieszkałam. Wiem, że w odpowiedzi na oświadczenie mojego partnera osoby napisały m.in że nigdy nie miały do mnie problemu ani konfliktu ze mną, aż we mnie zabulgotało jak to przeczytałam. Nikt z nich nigdy nie podszedł do mnie i nie powiedział ”hej jest nam cieżko z x jesteś jego partnerką, co myślisz o tej sytuacji? chcesz pogadać, spróbować to jakoś rozwiązać?” NIGDY. Ani wtedy ani w żadnych wiadomościach. I pewnie, okradnięcie mojego partnera też totalnie na mnie nie wpłynęło, czy to jak zaraz przed tym błagałam żebyśmy chociaż podzielili się rzeczami. Aż brak mi słów, szczególnie, że zostałam potraktowana w tej sytuacji najbadziej patriarchalnie jak się chyba da.

Byłam pomiędzy tym wszystkim i uwaga zachowania mojego partnera nie były przemocowe. Jest w tym środowisku ogromny problem z nadużywaniem słowa ”przemoc, przemocowe” w stosunku do osób, czy stuacji, które zachowały się na przykład w sposób, który nas zabolał. Przemoc jest intencjonalna, ma na celu wykorzystanie, skrzywdzenie i ewidentne zaszkodzenie drugiej osobie i zyskanie z tego profitów. Natomiast, gdy ktoś krzyknie, nie okaże w odpowienim momencie empatii bo nie ma na to przestrzeni, zachowa się niemiło, nie przestrzega ustalonych zasad, wywiera za dużą presję bo się martwi etc to wszystko to są naruszenia, które miały miejsce w całości kolektywu. To są ludzkie zachowania, które są normalne i w większości są formą reakcji obronnej bądź różnego rodzaju problemów. I jasne, takie zachowania bolą, trzeba o tym komunikować i próbować rozwiązać sprawę, ale czy masowy callout cokolwiek rozwiązuje? No nie bardzo. Kultura calloutów to jedna z gorszych rzeczy jakie trapi środowisko anarchistyczne. Dla mnie, jeżeli ktoś pisze callouty i rozpowiada plotki etc. ale odmawia jakichkolwiek propozycji mediacji czy rozwiązania sprawy, to na celu ma wyłącznie szerzenie nienawiści.

Okey jest się nie dogadać, okej jest się rozejść i nie pogodzić- wiadomo nie wszystko da się rozwiązać czasem poprostu ludzie się nie trawią i tyle. Natomiast to w jak się rozwinęła ta sytuacja totalnie mnie przeraża, nie mam na to zgody, ale też czuję bezsilność bo niewiele mogę z tym zrobić. Tylko napisać ten tekst i próbować żyć dalej i sobie z tym radzić i tym jak ciągle wpływa to na moje życie

Mam w sobie bardzo dużo żalu i złości również na całość ”ruchu” anarchistycznego, na to, że nie ma w nim struktur i tak bardzo potrzebnych sposobów na radzenie sobie z konfliktami, same podziały i nierozwiązane sprawy. Gdy dołączyłam do tego środowiska poczułam, że w końcu znalazłam swoje miejsce. Cały ten konflikt bardzo zweryfikował jak to wygląda naprawdę. Chciałabym powiedzieć że nie chcę, w nikim wzbudzać poczucie winy ale tak nie jest, bo są w tej sytuacji winni którzy powinni się tak czuć. Mam nikłą nadzieję, że coś się w tym aspekcie zmieni, ja na ten moment nie mam już siły próbować.

Jeżeli doszłaś/łoś do tego momentu, to dziękuje.

TEKST KACPRA: 

Ten tekst nie jest tylko pierwszą odpowiedzią na krzywdy i pomówienia które mnie spotkają od ponad 2 lat. Ten tekst jest przede wszystkim protestem i odcięciem się od środowiska pełnego hipokryzji i w moim odczuciu, anty rewolucyjnego. Z nadzieją na zmiany, na transformacje, na prawdziwą pracę u podstaw, i od podstaw. Nadziei jest jednak mało, bo ciężko nie zapytać: Co jeszcze musi się stać żeby coś się zmieniło?

Prawie dwa lata po ekstremalnej przemocy jaka spotkała Syrenę, wciąż aktualny i niezmienny jest tekst internacjonalnej społeczności z Rożawy o tych wydarzeniach.

https://syrena.org/z-miloscia-z-rozawy-solidarnie-z-syrena

Na ten sam tekst powołuje się kolektyw w którym działam robiący swoje oświadczenie:

https://ocsk-postoj.wspolneoparcie.org/bojkot-boycott

„Krytyka to nie to samo co atak, poniżanie, niszczenie — krytyka to szukanie dróg, żeby pokonać różnice naszych poglądów, biorąc za podstawę nie nasze osobiste opinie, ale cele naszej wspólnej walki. Jakie mechanizmy sprawiedliwości społecznej istnieją w naszych miejscach? Jak rozwiązujemy różnice zdań i konflikty, a jak chciałybyśmy, żeby były rozwiązywane? Czy mamy szczere podejście do takich metod jak mediacja i branie odpowiedzialności? Jeśli nie chcemy państwa, nie możemy używać państwowych metod, musimy stworzyć do nich alternatywę. Sposób, w jaki konflikt na Syrenie został „rozwiązany” pokazuje, jak daleko jesteśmy od Świata, który próbujemy budować. Bliska   społeczność   i   szerszy   ruch   powinny   wspierać   obie   strony.   Napastników   w   tym,   żeby

rozpoznali własną winę, zadośćuczynili, szukali sposobów na przywrócenie zgody i uczestniczyli w procesie sprawiedliwości naprawczej. Eksmitowany kolektyw w tym, aby mogły kontynuować walkę i   działania   polityczne,   uzdrowić   się   z   traumy,   odzyskać   zaufanie   i   uzyskać   wsparcie,  którego potrzebuja, rozpoczynając od rozpoznania wielowarstwowej krzywdy, która została im wyrządzona. Musimy działać z wzajemnym szacunkiem i solidarnością, żeby się rozwinąć i przekroczyć nasze słabości.  Tylko   na   takiej   podstawie   możemy   zaangażować   się   w   zmianę   społeczeństw   przez organizowanie szeroko rozumianego ruchu rewolucyjnego.” 

Będę pisał z swojej perspektywy o sobie i swoich doświadczeniach, wnioskach i przemyśleniach. O konflikcie który ciągnie się od 2 lat, a swoje początki ma 3 lata temu.

O co chodzi? Robiłem z kilkoma osobami długotrwałą, zagrożoną surowymi represjami akcję bezpośrednią.  Z perspektywy czasu widzę że popełniając bardzo wiele błędów, najważniejszym z nich był brak świadomości   różnić   politycznych   i   tego   jak   przekładają   się   na   „rzeczywistość”  oraz niewystarczające możliwości i skupienie się na komunikacji oraz pracy emocjonalnej. W efekcie było   bardzo   wiele   naturalnych   konfliktów   które   nierozwiązywane   doprowadzały   do   dużych przekroczeń granic, przemocy psychicznej w całej grupie. Po mojej stronie leży odpowiedzialność za moje krzywdzące zachowania w tamtym momencie. Takie jak wypowiedzi pasywno agresywne,

mogące wywoływać poczucie winy. „Wszystko jest na mnie” „mogę robić więcej fizycznie ale nie czuję wsparcia i równości, żebym tyle robił potrzebuję wsparcia”, „też bym chciał sobie odpocząć (jak ty) ale ktoś przecież musi to zrobić”. Brak empatycznego wysłuchiwania innych, (słuchałem nie przerywając, ale czasem nie reagowałem na to co słyszę, nie rozumiejąc wagi emocjonalnej). 

Jestem też odpowiedzialny za to że brałem udział w tej akcji, mimo że mój stan psychiczny na to nie   pozwalał.   W   tym   głównie   nieumiejętność   słuchania   swojego   ciała   i   nazywania   emocji. przekraczanie   i   niedostrzeganie   swoich   granic,   pracoholizm,   bohaterskość. Wiele z nich wynikających z męskiej socjalizacji nad którą niedostatecznie w tamtym momencie pracowałem. Te rzeczy jak napiszę później, wystarczyły do określania mnie „przemocowym” i stwierdzenia że z powodu tej „przemocowości” można mnie okraść, wyrzec się solidarności, pomawiać itd. W moją stronę od różnych osób spotykałem się z krzykiem, rzucaniem we mnie przedmiotami, wyzywaniem,   ignorowaniem   mnie. Obgadywaniem,   cichym   sabotażem   także   w   sferze   prawno antyrepresyjnej.   Zrzucaniem   na   mnie   obowiązków   i   wspólnej   odpowiedzialności.   Łamaniem

ustaleń.  Wszystko to i pewnie masa innych czynników doprowadziła do rozpadu grupy. Osoby które czuły się krzywdzone przeze mnie opuściły projekt. Mimo wielu próśb o zakończenie go w sposób jaki wcześniej ustalaliśmy, przede wszystkim ustalając kwestie wkładu finansowego i własności rzeczy osobistych. To nie nastąpiło. Zamiast tego nastąpił ciąg akcji które bardzo mnie (i nie tylko mnie, ale mówię w tym tekście tylko za siebie) skrzywdziły:

  • Kradzież przedmiotów osobistych niezbędnych do ochrony zdrowia, życia i pracy zarobkowej. Wartości 1500–3000 zł.

Niedługo po tym jak grupę opuściła część osób, spotkał mnie (i nie tylko) duży atak faszystów za akcję bezpośrednią. Zaraz po nim osoby, które opuściły grupę, odezwały się, że chciałyby „wziąć swoje rzeczy”. Zgodziłem się na to wraz z kolektywem robiącym akcję dalej (dopóki osoby były w grupie, wetowały działanie kolektywu z jakimikolwiek spisanymi ramami, zgadzając się tylko na uczestnictwo w „grupie”).

Osoby nie zabrały większości swoich rzeczy, zostawiając duże przedmioty osobiste, ale także przedmioty takie jak karty płatnicze, wyniki badań, papiery osobiste i notatki itd. Zamiast tego po cichu ukradły narzędzia i sprzęt o wartości 1500–3000 zł, który od początku akcji był określany jako mój. Przeznaczony do kolektywnego użytku, ale gdybym zakończył akcję, potrzebuję go, by mieć możliwość pracy zarobkowej i przeżycia. W tamtym momencie był on także niezbędny do zabezpieczenia akcji i tym samym bezpieczeństwa zdrowia i życia mojego i wielu innych osób.

W tym momencie kontakt z osobami, które mnie (i nie tylko) okradły, stał się bardzo ostry. Niektóre z nich żądały oddania małych kwot pieniężnych, które według nich im wisiałem. Ja odmawiałem tego, mówiąc, że najpierw muszą oddać sprzęt ukradziony i musimy to zakończyć normalnie. Nie chciałem ich też widzieć dopóki nie oddadzą sprzętu, tym samym nie pozwalając na dalszy odbiór rzeczy, których nie wzięli, bo bałem się kolejnych kradzieży. Do oddania rzeczy ani żadnych spotkań nie doszło.

Kilka tygodni po kradzieży, kiedy akcja się kończyła, mimo usilnych prób sprawienia, żeby osoby odebrały swoje rzeczy narażające je (i nie tylko) na represje, nawet bez oddawania narzędzi – po prostu żeby je odebrały i nie zostawiały mnie (i nie tylko) z obciążeniem nimi – nie zrobiły tego. Z narażeniem zdrowia, życia i narażając się na kolejne represje, niszczyłem te przedmioty chroniąc osoby przed represjami. Bo mimo wszystko czułem, że nikt na nie nie zasługuje, i czułem odpowiedzialność za słowne umowy solidarności i bezpieczeństwa w akcji bezpośredniej.

  • Złamanie umów solidarności antyrepresyjnej, grożenie fałszywymi zeznaniami przeciwko mnie.

Podczas akcji bezpośredniej doznałem silnych represji służb. Decyzja o tym, że się na nie zgodzę, jednocześnie sprawiając, że inne osoby nie zostaną represjonowane i akcja bezpośrednia będzie trwać, była podejmowana całą grupą, z zapewnieniem mnie o solidarności. Takie same zapewnienia robiliśmy sobie przed rozpoczęciem akcji.

Choć na początku część osób faktycznie robiła co w tamtej chwili umiała, by zapewnić solidarność, szybko w wyniku konfliktów się to skończyło. Odbierano mi możliwość zadbania o wsparcie antyrepresyjne przez osoby, które mówiły, że „się tym zajmą”, czego później nie robiły, a gdy ja prosiłem o przekazanie kontaktów, odmawiały, stosując komunikację obarczającą mnie. Mimo dużo większego zagrożenia na mnie za dalsze branie udziału w akcji bezpośredniej, osoby zostawiały na mnie nieproporcjonalną odpowiedzialność za akcję mimo wcześniejszych deklaracji wspólnej i równej odpowiedzialności.

Po opuszczeniu przez osoby grupy jedna z nich powiedziała mi wprost, że cała sprawa represji to moja wina – „było nie robić… to byś nie miał” – i że „może to zeznać”, zeznać, że dopuściłem się przestępstwa, za które byłem represjonowany, mimo oczywistych dowodów, że przestępstwa nie popełniłem. Grożąc tym samym składaniem fałszywych zeznań przeciwko mnie. Reszta grupy nie zareagowała na to i wciąż przedstawiała się jako grupa w całej tej sprawie.

Długo po akcji, w procesie karnym, osoby odmawiały solidarnościowego zeznawania pomagającego mi w procesie. W wyniku bardzo wielu próśb, przeprosin itd. osoby zgodziły się „spotkać sam na sam z osobą prawniczą mnie reprezentującą i wtedy zastanowienia, czy będą zeznawać”. Odmówiłem tego, bojąc się, że osoby spotykając się z osobą prawniczą, będą mnie pomawiać.

Finalnie proces udało mi się wygrać uniewinnieniem. Dopiero dzięki temu teraz pierwszy raz mogę odnieść się do tych krzywd i sytuacji. Bo mimo że wciąż boję się fałszywych zeznań, wiem, że teraz już ciężko będzie, by przez nie proces ruszył od nowa. W końcu po dwóch latach jestem na równej pozycji umożliwiającej obronę i zaprotestowanie. Wcześniej, będąc represjonowanym i zagrożonym, musiałem się schylać i robić wszystko, by tylko osoby nie skrzywdziły mnie jeszcze mocniej i by nie obróciło się to na mnie w fałszywą winę w procesie karnym.

  • Łamanie ustaleń.

Przed startem akcji ustalaliśmy słownie jej zasady, niestety szybko zaczęły być łamane. Osoby zaczęły zażywać w sposób głośny i wpływający na innych, w tym mnie, środki odurzające, mieć je podczas akcji. Nie przestrzegać zasad wzajemnego dbania o swoje bezpieczeństwo, często poprzez bycie pod wpływem środków odurzających. Zdarzały się także nagłe i niespodziewane weta – blokujące ważne dla mnie działania prospołeczne, mimo że wcześniej mieliśmy je robić podczas akcji.

  • Pomówienia, callouty.

Po opuszczeniu przez osoby grupy zaczęły one mówić innym o tym, że je skrzywdziłem i uciekły z akcji. Są osobami „przetrwałymi” kontakt ze mną. Zaczęły się przedstawiać jako grupa w ten sposób. Na dużej grupie komunikacyjnej osoby napisały callout. Napisały w nim, żeby mi nie ufać, nie działać, nie pomagać. Bo jestem cis-hetero przemocowym typem, który je krzywdził.

Osoby wiedziały o tym, że nie jestem cis-hetero. Wykorzystały jednak moją aparycję, do której nie przykładam wagi, a która sprawia, że na pierwszy rzut oka mogę być „cis-hetero typem”, by użyć tego kłamstwa jako obrazy i stawiania się w narracji „feministyczne querry przeciwko przemocowemu typowi”, która nie przekazuje natury tego konfliktu i jest kłamstwem.


Pomówienia, callouty
Po opuszczeniu grupy przez niektóre osoby, zaczęły one mówić innym, że je skrzywdziłem i uciekły z akcji. Są osobami „przetrwałymi” kontakt ze mną. Zaczęły się przedstawiać jako grupa w ten sposób. Na dużej grupie komunikacyjnej napisały callout, w którym ostrzegały, żebym nie był ufał, nie działał i nie pomagał. Argumentowały, że jestem „cis-hetero przemocowym typem, który je krzywdził”.

Osoby wiedziały, że nie jestem cis-hetero. Wykorzystały jednak moją aparycję, do której nie przykładam wagi, a która sprawia, że na pierwszy rzut oka mogę wyglądać jak „cis-hetero typ”. Użyły tego kłamstwa, by przedstawić siebie w narracji „feministyczne querry przeciwko przemocowemu typowi”, która nie odzwierciedla natury konfliktu i jest fałszywa.

Wiem od wielu osób, w tym od osoby, która długo była w ich grupie „przetrwałych”, że po tym, gdy sama została skrzywdzona przez nich, w rozmowie powiedziała mi, że żałuje uczestnictwa w tych pomówieniach i przeprasza. Pomówienia, oprócz calloutu, miały głównie formę bezpośredniego informowania osób w środowisku anarchistycznym i nie tylko o mojej rzekomej przemocowości – ostrzegano przed mną, mówiono, żeby nie działać, nie wspierać, nie ufać nie tylko mi, ale wszystkiemu, w czym brałem udział.

Ich konsekwencje są najbardziej bolesne i niszczące moje życie do dziś, bo pomówienia te wciąż się powtarzają. Na przykład odmówiono mi pracy zagranicznej organizowanej przez osoby z ruchu anarchistycznego, w momencie gdy byłem pokrzywdzony przez przemoc faszystowską, a była to dla mnie jedyna forma ratunku przed bezdomnością i całkowitą utratą środków do życia. Powiedziano wprost, że nie wiedziano, że to ja jestem tym „przemocowym typem”, i mimo to nie otrzymałem pracy.

Piętno pomówień
To, co krzywdzi jeszcze bardziej, to konsekwencje pomówień w postaci „piętna”. Osobom, które doświadczyły pomówień, plotek i oczerniania, nie muszę tego tłumaczyć – wiele osób na szczęście tego uniknęło. Podam krótki przykład, aby przedstawić mechanizm tej krzywdy, która nie jest tak oczywista jak kradzież, groźby fałszywych zeznań czy callouty, a jednak jest równie niszcząca życie.

Usłyszałem o pewnej osobie, że jest „ćpunem”, od kogoś w losowej rozmowie. Krótko potem osoba ta chciała dołączyć do kolektywu, w którym działałem, na co zareagowałem odmową – argumentując, że nie mam siły na działanie z kimś uzależnionym, bo bardzo dużo mnie to kosztuje i uważam, że osoba w czynnym nałogu nie powinna działać w takim kolektywie. Osoba ta dowiedziała się o mojej ocenie, co nie powinno wyjść poza kolektyw, ale finalnie dobrze, że się dowiedziała.

Okazało się, że bardzo źle oceniłem tę osobę na podstawie pomówień i plotek. Osoba brała silne leki, przez co mogła wydawać się „pod wpływem”, choć w rzeczywistości nie była. Bardzo ją zabolała moja ocena i odmowa. Przeprosiłem ją długo za tę sytuację.

Tak samo działa to w moim przypadku – atakujące słowa, mające mnie zdyskredytować i przedstawić jako „przemocowego cis-hetero typa”, często wystarczają, by ktoś odwrócił się ode mnie, nawet nie rozmawiając. Niewiele da się na to poradzić – potrzebna jest wieloletnia praca u podstaw, promująca sprawiedliwość i rozwiązywanie konfliktów, która nie dopuści do takich sytuacji. Takiej praktyki jednak praktycznie nie ma.

Gorzej działa to w przypadku osób, z którymi wchodzę w głębszą relację. Te osoby najczęściej wcześniej słyszały o mnie pomówienia lub plotki, ale mimo to chciały porozmawiać, wyjaśnić sprawę i współpracować. Po dużym zbliżeniu opowiedziałem im tę historię. Część osób jest mi wciąż bardzo bliska, z częścią wpadłem w naturalne konflikty.

Niestety w takim momencie działa mechanizm, w którym gdy ktoś jest na mnie zły, przypomina sobie wszystkie pomówienia i myśli: „może jednak on jest przemocowym potworem, skoro tyle osób to mówi, a teraz zrobił coś, co mnie boli lub złości”. Straciłem więc kilkoro towarzyszy, którzy po nierozwiązanym konflikcie skierowali się do grupy szerzącej pomówienia i bardzo szybko nawiązali z nią relację, stając „po ich stronie”.

Nie jest to tylko wynik pomówień, ale bez nich większość osób nie zdecydowałaby się na porzucenie pracy nad rozwiązaniem konfliktu, zerwanie kontaktu i antagonizację mnie. Samemu też ciężko było mi zauważyć ten proces i nie dać się zaszczuć poczuciem „bycia potworem, od którego coraz więcej ludzi ucieka”.

Na szczęście długoletnia praca terapeutyczna, emocjonalna, praca nad traumami i procesami rozwiązywania konfliktów pomogła mi w tym wszystkim.

Rozwiązanie konfliktu
Praktycznie od samego początku opuszczenia grupy i krzywd, jakie się wtedy wydarzyły, działałem na rzecz pracy nad konfliktem. Na początku błędnie, w emocjach, bez wiedzy. Naciskałem jednak na nie zamiatanie spraw pod dywan – na spotkania, zadośćuczynienia, sprawiedliwość i rozwiązania. Spotykałem się z ignorancją i odmową.

Niedługo później udało mi się prawidłowo odnieść do konfliktu – szukałem osób specjalizujących się w mediacjach i komunikacji bez przemocy oraz pracowałem nad tymi tematami osobiście. Po znalezieniu mediatorów rozpoczął się roczny proces spotkań, wspólnego pisania wiadomości do wszystkich osób, a później do reprezentantki ich „grupy”, bo chcieli kontakt tylko w ten sposób.

W procesie tym, w wyniku wspomnianych represji, podchodziłem do sprawy z bardzo niskiej pozycji – bardzo prosząc, przepraszając i biorąc winę na siebie. Było to błędne, ale w tamtej sytuacji rozumiem, że ciężko było mi zrobić inaczej, będąc represjonowanym i przerażonym.

Osoby mediatorskie, choć profesjonalne i starające się pomóc, finalnie popełniły kilka błędów wynikających głównie z łączenia funkcji mediatorskich i terapeutycznych z kontaktami prywatnymi. Była to jednak bardzo ciężka sytuacja – nie winię ich i jestem wdzięczny za pomoc.

Mimo roku spotkań i ogromnej pracy, nikt z grupy nie zgodził się na proces naprawczy ani mediację. Sam proces jednak bardzo mi pomógł. Konflikt miał momenty wyciszenia, ale ciągnie się do dziś, ostatnio prezentując kolejną fazę, która zmotywowała mnie do napisania tego tekstu.

Wszystkie osoby w niego zaangażowane odmawiają rozmów, mediacji i procesu naprawczego ze mną, najczęściej tłumacząc, że nie są gotowe lub nie czują się bezpiecznie. Czasami mówią wprost, że nie warto rozwiązywać konfliktu. Nie widzą sensu w pracy nad konfliktami, wybierając antagonizację i dalszą „wojnę”.

Jedyne próby rozwiązania konfliktu, jakie do mnie dotarły, to wiadomość jednej osoby po prawie dwóch latach od wydarzeń – proponowała „pakt o nieagresji”, odmawiając jednak mediacji czy procesu naprawczego. Nie zgodziłem się, nie rozumiejąc, jak taki pakt miałby działać, i nie ufając w jego skuteczność bez procesu naprawczego.

Inni poszkodowani
Okradziony nie zostałem tylko ja. Pomówienia uderzały także w grupy, w których działałem i działam. Bardzo ucierpiał kilkuosobowy kolektyw, który kontynuował akcję bezpośrednią po opuszczeniu jej przez osoby odpowiedzialne za konflikt. To mnie bardzo boli.

Antyfeministyczna postawa
Osoby, z którymi mam konflikt, a które stoją po stronie osób tworzących pomówienia, często określają się jako „feministyczne”. Moja partnerka została potraktowana jako część mnie, karana za moje zachowania, pomawiana razem ze mną. Mimo że nigdy nie usłyszała żadnych zarzutów poza „byciem ze mną”, wciąż odmawia się jej mediacji, rozmów i procesów naprawczych. Jestem wściekły na tak patriarchalną przemoc wobec niej.

Ważne jest też, że wszystkie osoby, z którymi popadłem w konflikt, były anarcho-indywidualistyczne. Niektóre określały się jako egoiści i anarcho-egoiści. Naiwnie wierzyłem, że wspólny przedrostek „anarcho” pozwoli działać razem, ale bardzo się pomyliłem. Ich zachowania – kradzieże, łamanie ustaleń, manipulacje i przemoc psychiczna – były uzasadniane własnym dobrem i egoizmem.

Polecam broszurę „Anarchizm społeczny czy Anarchizm stylu życia”: link.

O co proszę

O przeczytanie mojej historii i przesłanie jej osobom, które uważają mnie za „przemocowca” lub tak o mnie słyszały. O kontakt w celu dopytania, mediacji i procesu naprawczego z osobami, z którymi jestem skonfliktowany.

Proszę również o wyciągnięcie wniosków z moich błędów i doświadczeń – bez stawania po żadnej ze stron, poza stroną nawołującą do odpowiedzialności i szczerego podejścia do mediacji oraz sprawiedliwości społecznej.

Osoby, z którymi jestem w konflikcie, są dziś głównie skupione wokół dwóch projektów politycznie szkodliwych: „nieczytelne” oraz „Autonomous Bookfair Wrocław”. Nie namawiam do bojkotu, ale z powodu opisanych wyżej powodów nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.

Ostrzegam też, że grupy takie jak Hulajpole, lokal Zament, Wolna Biblioteka i KWW, zrzeszające większość grup „wolnościowych” we Wrocławiu, przyzwoliły na rozwiązanie konfliktu, pomówienia i dalszą przemoc.

Między innymi przez te doświadczenia staram się współtworzyć bezpieczniejsze struktury dla politycznej i aktywistycznej działalności.

Do wiadomości służb: Oczywiście osoby w konflikcie i w tekście nie brały udziału w żadnej akcji bezpośredniej łamiącej prawo. A całość jest formą artystycznego wyrazu a nie opisem realnej sytuacji.